autor: Morganna D'Ascogon
Jak umieraj
ą WiedźmyZaskoczy
ło ją, jak młodo wyglądał, na jakieś 18, no może 20 lat. Inaczej to sobie wyobrażała. W jej snach zawsze przychodził starszy, poważny, siwiejący mężczyzna w długiej białej szacie, opromieniony niebiańskim blaskiem. Podczas gdy ten smarkacz był ubrany jak myśliwy i miał ciemną karnacje południowca, no i z pewnością nie świecił. Starucha roześmiała się do swoich naiwnych myśli. To zabawne co człowiekowi chodzi po głowie kiedy umiera.-Hmm, tak szybko.-Odezwa
ła się bardziej z grzeczności, niż dla faktycznej potrzeby konwersacji.- Myślałam, że dacie mi trochę więcej czasu na uporządkowanie moich spraw. Chciałam się jeszcze zobaczyć z dziećmi, zanieść maść starej Młynarzowej, obejrzeć nogę chłopaka...-urwała widząc bezcelowość tej rozmowy.Przez chwil
ę patrzyła uważnie na swojego gościa, ale młody Anioł nie zmienił wyrazu twarzy i ciągle na jego wąskich ustach błądził łagodny uśmiech, który coraz bardziej ją irytował. -Czego się tak głupio uśmiechasz?- warknęła czując jak wzbiera w niej gniew, na głupotę Najwyższego. Nie rozumiała jego postanowień i nie chciała rozumieć. Po prostu były pozbawione sensu. -Podejdź Zaro- z rozmyślań wyrwał ją głęboki głos Anioła -Już czas. Nasz Pan czeka na ciebie- Poczuła dreszcz na plecach i nie bardzo wiedziała czy to gniew, irytacja, smutek czy strach. Może zresztą wszystko na raz. Nie miało to już znaczenia, za chwilę wszystko się skończy i będzie mogła odpocząć. Chwiejnym, wolnym krokiem, opierając się na skrzywionym kosturze, ruszyła w stronę Anioła. Uśmiechał się do niej pokrzepiająco ale jej wyraz twarzy był zacięty, a szare, głębokie spojrzenie bystro sondowało postać chłopaka. Anioł otworzył ramiona i rozwinął białe skrzydła, gotowy, jak tylko podejdzie, pochwycić ją w mocnym uścisku i odlecieć do Niego. „Teraz” pomyślała „odsłonił się” I nim Anioł zdążył wykonać jakikolwiek ruch, zaskoczony jej szybkością , wbiła mu w brzuch cienki, długi sztylet. Na chwilę zapanowała cisza i Wiedźma patrzyła z przerażeniem na olbrzymi, przytłaczający smutek Pana w oczach jego sługi. Anioł przez chwilę próbował nabrać powietrza, poruszając jak ryba ustami, po czym bezgłośnie położył się na ziemi i zgasł.Starucha przez chwil
ę patrzyła na stygnące ciało i na swoje ręce umazane krwią. W końcu, z niemym zacięciem, odwróciła się i ruszyła w stronę starej, chylącej się powoli ku upadkowi, chatynki. Weszła do środka i umywszy ręce, wzięła z komina kilka skórzanych mieszków, dowiązując je sobie po kolei do kawałka konopnego sznurka, służącego jej za pasek. Otworzyła też skrzynie stojącą w rogu pokoju i z największym namaszczeniem wyjęła z niej cztery kryształy. Włożyła je, jeden po drugim, do skórzanej sakwy i zawiesiła ją sobie na ramieniu po czym ruszyła do wyjścia. Kiedy stanęła w progu, obejrzała się jeszcze i ze smutkiem omiotła wzrokiem całe niewielkie pomieszczenie, które przez tak długi czas było jej domem. Wyszła przed dom i zdecydowanym, szybszym krokiem, nie opierając się wcale na kosturze podeszła do ciała Anioła. Wzięła z ziemi sztylet i otarłszy go o skraj łachmanów schowała w rękawie. Następnie okrążyła swoją niedawną ofiarę idąc ze wchodu na zachód i rysując kosturem na ziemi koło. Kiedy docierała do którejś ze stron świata wyjmowała jeden z kryształów i szepcząc słowa modlitwy układała go na ziemi. Kiedy rytuał był już zakończony i pół-sfera lśnią lekko nad Wiedźmą i martwym Aniołem, Starucha uklękła obok ciała i obróciła je na plecy, inkantując cicho. Wreszcie posypała twarz i korpus chłopaka ziołami i zaśpiewała melodyjnym ale zachrypniętym głosemO m
ądre Duchy LasuZanie
ście moje błaganiaDo Br
ązowej MatkiNiech jej
łaskaObejmie mój niegodny czyn
I przyjmie t
ę ofiarę śmierciDla wzmocnienia
życiaNim wy
śpiewała ostatnie słowa, ziemia pod Aniołem otworzyła się i pochłonęła ciało. Starucha przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu, aby zakończyć rytuał, a po policzkach płynęły jej łzy. -Dzięki Ci, że przynajmniej Ty wybaczyłaś-wyszeptała i podniosła się żeby otworzyć Świętą Sferę. Następnie ponownie uklękła w miejscu gdzie wcześniej było ciało i oddychając ciężko zaczęła szeptać, ale wraz ze słowami jej szept zamienił się w krzyk. -Ty Matko i Ty Ojcze wybaczyliście mi, ale niesłusznie. Nie macie racji w Waszym miłosierdziu. Zbyt dużo ludzi skrzywdziłam, zbyt wiele razy złamałam Wasze prawa i swoje przysięgi. Nie wybaczyłam sobie i Wy też nie możecie. Dla samobójców nie ma u Was miejsca- i kiedy krzyczała te słowa, patrząc w niebo, z rękawa wysunął się srebrny sztylet i starcza, pomarszczona dłoń, wbiła jego długie ostrze we własny brzuch.