[ Abym Mógł W Tobie Kochać Rzeczy, Których Nie Ma...]
Tyran zimowej włości, widzę lód i śnieg,
Bezbrzesz nudy i ciebie, blada miłośnico,
Która ogniem w szał smagasz mojej krwi obiegi,
A masz duszę psa niska i serce próchnicą.
O, móc cię kochać, chociaż podłością twa miłość!...
Rzekł mi gwiaździarz: << Jeżeli w noc bezksiężycową
Wymordujesz sto grodów, poznasz snów opiłość,
Ujrzysz to czego nie ma... Raz!... nigdy na nowo...>>
Marna chwila... nadejdzie - minie - już się stało
I nie będzie już więcej... Raz pierwszy - ostatni!
O, czemuż słońce jedno jest, śmierci tak mało!
Jedna śmierć twa nie wydrze z nudy i żądz matni...
Wczoraj, nudą trawiony, rękami obiema
Siałem łaskę na grody... Wodzu! Wojska prowadź!
Bym mógł w tej dziewce kochać rzeczy, których nie ma
Daję-ć pierścień... Sto miast mi dzisiaj wymordować!
[Zapomniane Słowa.]
Kiedy przyszedłem na ten świat posępny, mroczny
Jak okręt z mórz bezdennych do nudnej przystani,
Zapomniałem słów jakiejś mowy nadobłocznej,
Której mnie uczył wielki Bóg tajnej otchłani.
Nie tych słów, co z ust brata lub kochanki słyszę,
Lecz słów, którymi mówię z brzozą rozpłakaną,
Gdy rozpuszczone włosy na wietrze kołysze;
Którymi mówię z zorzą, gdy z grzywą rozwianą
Promieni o zachodzie ucieka w bezbrzeża;
I z posągami, które nad śpiącą aleją
Parku, nocą marmurem swoich ciał bieleją,
Kiedy je księżyc srebrem swych blasków wyśnieża.
I nie mogę zapytać rozpłakanej brzozy,
Po czym łka, po czym szumi żalem pełnym grozy;
I nie mogę zapytać zorzy szczerozłotej,
Dokąd ucieka, dokąd ją pędzą tęsknoty;
I nie mogę zapytać posągów z kamienia,
Jakie ich białe łono kryje tajemnicę
Pośród marmurowego zimnych ust milczenia
I w jaką dal wpatrzone ciągle ich źrenice.
A i ja płacze za czymś, co nigdy nie było
I o czym, że nadejdzie, nikt nie niesie wieści;
A i ja chcę odlecieć tęsknot moich siłą,
Lecz nie wiem, dokąd; także w mej piersi się mieści
Ukryta tajemnica, której nie znam treści.
I nigdy dusza moja o tym się nie dowie
W cichej z zorzą, posągiem i brzozą rozmowie
Bo gdy przyszedłem na ten świat posępny, mroczny
Jak okręt z mórz bezdennych do nudnej przystani,
Zapomniałem słów jakiejś mowy nadobłocznej,
Której mnie uczył wielki Bóg tajnej otchłani.
Nie tych słów, co z ust brata lub kochanki słyszę,
Lecz słów, którymi mówię z brzozą rozpłakaną,
Gdy rozpuszczone włosy na wietrze kołysze;
Którymi mówię z zorzą, gdy z grzywą rozwianą
Promieni o zachodzie ucieka w bezbrzeża;
I z posągami, które nad śpiącą aleją
Parku, nocą marmurem swoich ciał bieleją,
Kiedy je księżyc srebrem swych blasków wyśnieża.
"Modlitwa"
Chroń, Panie, wątłą mojej duszy zieleń
Od podeptania i martwych spopieleń
Abym wśród życia Ostatniej Wieczerzy
Czuł jej aromat balsamiczny, świeży.
I niech, rozpięty na krzyżu konania,
Nie widzę słońca, co w pomrok się kłania,
Lecz niech mi wiara, Matka Boleściwa
Wskaże dal, gdzie się świt nowy odkrywa.
"Zła Chwila"
Męczą mnie jakieś mary pełne ciemnej złości
Mącą mi ciszę, w mroki zapada ma dusza.
Chcę śnić sen jakiś jasny, co chmurną myśl zagłusza -
Dziewczyna konająca marzy o miłości...
Nad mad martwym swoim płodem płacze położnica...
Zaraza weszła w chaty śpiące na równinie...
Po rzece trup dziewczyny pohańbionej płynie...
Ktoś, wzgardziwszy sam sobą, plunął ludziom w lica...
Złe sny! Niech jasny błękit w górze się rozpostrze!
Cuda chce ryć w onyksie mego dłuta ostrze -
Śniły się orłom w klatce bezbrzeża swobodne...
Złe ciemne sny! Chcę marzyć południa pogodne -
Sierota biedne oczy wypłakała z żalu...
Majaczą obłąkani w posępnym szpitalu...
"Wróżba"
<< Na moją dłoń złóż swoje serce ufnie, szczerze.
Otwórz mi jego głębie pełne snów i głuszy
Jestem wróżką i umiem wróżyć z gwiazd i z duszy,
Ukrytą tajemnicę twych losów ci zwierzę.
Wsłucham się w twoje serce, jak w głąb starej muszli...
Wydzwania urojone krwi korale duże...
Jak szumi... Znałam ludzi, co chowali burze
W chmurnym sercu... Ci ciemnej zagłady nie uszli...
Schowaj swe serce... Spojrzę w twojej duszy wnętrza,
W jej gwiazdy... Umiem wróżyć z gwiazd ukryte losy...
Jak ciemno... Mrok rozpaczy w bezmiar się wypiętrza...
... Widziałam raz mrok taki... patrz.... siwe mam włosy.>>
Lękiem źrenice czarna rozszerza jej
mrocznia
A na zbielałych ustach zamarła wyrocznia.
"Miłość"
W płaszczach królewskich, lśniących dumną pychą
E błękitnych szatach tęsknoty,
W koronie ogni,
Płonących żarem wiecznego pragnienia,
Niech dusze nasze ku sobie się zbliżą!
Niechaj wszystkie bogactwa, klejnoty krysztalne
W płomieniach łamiące się tęczach,
Z niewyczerpanych tajemnych swych skarbnic
Rzucą sobie do stóp!
Kochanko moja!
Utońmy w dusz naszych bezdennych głębinach!
W pożarze naszej miłości
W jedno się stopmy istnienie,
Jako dwa kruszce w jednym płomieniu!
I niech nam cisza dźwięcząca dzwoni
Hymn wniebowzięcia
Na święto naszej miłości
Na zmartwychwstanie szczęścia naszego!
Niech zmilkną wszystkie inne pieśni weselne,
Radości hejnały!
Bo oto chwili naszej miłości
Przytomny jest Bóg naszych dusz
I ponad głowy naszymi
Niewidzialne ręce swe wznosi...
Czuwajmy!
Bo oto w chwili upojeń
Wręczy nam złote klucze
Do przepastnych, tajnych bezdni naszych dusz!
Niegdyś w spalonej pochowałem ziemi
Trupa młodzieńczej mej wiary;
Grób przysypałem zeschłymi liśćmi
Zwiędłej nadziei.
I oto teraz mocą twej duszy
Wstał trup z umarłych, kwitnący i młody,
I dziwną siłę, i dziwne jaśnienie
Ujrzałem w jego źrenicach.
... O, dziwy kryje świątnica twojej miłości!
Jak dziwne, bezbrzeżne otwarły się dale
Na zaklęcie twych spojrzeń głębokich jak morze!
Bezbrzeża przedziwne - jak sen,
Bezbrzeża tajemne - jak noc
I niezbadane - jak śmierć...
Jaka jasność słoneczna
Dla naszych stała się źrenic!
Ujrzały oczy nasze
Rzeczy wielkie, dziwne, bez nazwiska,
Rzeczy, do których niemowlę uśmiecha się we śnie,
Przeczy, które wieczorną przeczuwaliśmy tylko godziną,
Gdy tęsknoty do naszych zapartych wrót kołatały.
Odsłoniły nam lica postaci dziwne, tajemne,
Które na drogach naszych codziennych
Z zakrytą jawią się twarzą.
Już sercom naszym niepokój nieznany,
Niczemu nie dziwią się myśli.
... O, dziwy kryje swiątnica twojej miłości!
Pragnę miłości twej i kocham miłość twoją,
Jak kocham wszystko, co idzie z oddali;
Jak kocham ciemny, bezbrzeżny ocean,
Bo w rozbudzonej mocy i spienionej dumie
Wyrzuca z toni swych perły,
Których żadne jeszcze nie widziało słońce;
Jak kocham drzew rozkołysanych szumy,
Płynące z mrocznej gęstwy głuchej puszczy leśnej,
Bo niosą wieści co się rodzą w ciszy,
Wieści nikomu nie opowiadane;
Jak kocham letnią rozsrebrzoną noc,
Bo przestwór tłumem dziatwy swej bladej zaludnia,
Tłumem marzeń milczących,
Co o północnej budzą się godzinie
I przecierają oczy zdziwione...
A mają takie ciemne głębokie spojrzenia...
Pragnę i kocham ciebie choć nie wiem dlaczego.
Jak nie wiem,
Czemu mię otchłań bytu z siebie wyrzuciła;
Jak nie wiem,
Czemu słońca w rozszalałym pędzie
Bezmierne, lśniące obiegają kręgi;
Jak nie wiem,
Czemu nie jestem stwórca, tylko stworem;
Jak nie wiem
Czemu nie jestem Bogiem, co jest wszystkim.
Lecz wiem, że przyjście twoje koniecznością było,
Jak koniecznością mórz przypływ i odpływ;
Jak koniecznością słońc wir rozhukany,
Niepowstrzymane godzin następstwo
I jak śmierć.
"Szara Spękana Ziemia"
Szara, spękana ziemia, ugór zjałowiały,
Poszarpany pustymi wyschłych wód koryty.
W górze chmur brudna płachta skłon zasnuła cały,
Mglisty przestwór w znużenia chory sen spowity,
Pustka równina, ni drzewa, wzgórza ani skały,
Oko nie może lecieć w górę, w dumne szczyty -
Monotonia, a w dali nuda pełznie skrycie,
Wlokąc za sobą rozpacz: oto nasze życie;
Życie, które dziewiczych puszcz spragnionej duszy
Daje miejsce przy lichej, w piasku wzrosłej trawce.
A tęsknocie miast słońca, co blaskiem skier prószy,
Mosiężny krąg, jak dzieciom, rzuca ku zabawce -
Życie, co spacza myśli w nędzny płód ropuszy,
Myśli chcące w dal szumieć jak orły - latawce -
Życie, co wszystkie węzły tak pięknie rozpala:
Tragedie śmieszne, smutno zaś komedie świata.
Tak często dusza w smutku pogrąża się cienie,
Żeśmy próżno tak długo czekali w boleści
Na jakiś piorun z nieba, złote objawienie...
A może nic nie przyjdzie? Wszak przyjścia nie wieści
Żadne proroctwo, żaden głos w puszczy... Milczenie.
Wszystko głuche i ciemne, bez związku, bez treści
I rozpacz młotem w posąg twej wiary uderza,
I czujesz się w sercu twym pustka rozszerza.
Wtedy każ milczeć ustom, co złorzeczyć skore,
I wdziej szary płaszcz żebraczy, na czoło pokorę
I kładź kolejno dłonie na smutki, na płacze,
Jakby na bladych dzieci głowy jasne, chore,
Patrz im w oczy, gdzie trawią się smętki tułacze,
Popatrz na wszystkie kwiaty zdeptane w popiele,
A ukorzysz się wtedy, bo zrozumiesz wiele.
Zrozumiesz, że są w duszy głębie i otchłanie,
Lecz oko nie przebije ich pomrocznej fali.
A choć tam pusto, ciemno, przeczuć głuche wianie
Przynosi o północy echo kroków z dali...
Snadź idzie ktoś z bezkresów; a kiedy już stanie
U progu twej duszy, słońce ci zapali,
Że przejrzy cienie wszystkich głębin wzrok twój wolny.
Głębie istnieją choć tyś ich pojąć niezdolny.
A za głębią królestwo, gdzie wielki bóg władnie,
Nienazwany, co wielkość wlał w błękit i morze,
Co wieje tchem tajemnych gróz w przepaściach na dnie,
Co mieści dusze nasze, gwiazdy, noc i zorze,
Bóg, który na twej duszy jasną rękę kładnie
Kiedy sen cichą nocą czuwanie twe zmoże
Co wiedzie cię tajemnym i nieznanym lotem,
Skąd, dokąd i dlaczego? On jeden wie o tem.
Zrozumiesz, że daremny jest trud i mozoła,
By grzmiących fal pęd zmienić zaporą swych dłoni;
Że próżno gniewnym buntem pochmurnego czoła
Stawać na opak torom, którymi świat goni.
Wstrzymaj wóz w pędzie - rękę zgruchocą ci koła,
A przecie lecą tylko marną siłą koni!
I jak chcesz wstrzymać losów swych wóz, który żenie
W nieznaną i tajemną oddal przeznaczenie?
"Miłość Darząca"
A mam we włosach różę bladą jak wspomnienie
Cichego rozkazania, którego nie pomnę...
Nikt mi go nie dał, lecz mi jest w myśli przytomne:
Nie słyszałam go nigdy, a znam jak milczenie.
Pamiętam jakby słowa tajemne i dziwne,
Których nikt nie rzekł do mnie: że jestem posłana
I piękna jak słoneczna wśród boru polana...
Idę, choć stopy palą zielska pokrzywne.
Idąc pozdrawiam cichych drzew cienie przydrożne
I pytam je o wieści o jakimś wędrowcu...
Nie znam imienia jego... Lecz gdy na manowcu
Spotkam go, rozpoznają go oczy ostrożne.
Głóg mnie cierniami chwyta po drodze za szaty...
Czy mnie ostrzegasz, głogu? Twój cierń mnie nie wstrzyma.
Muszę iść... Wiem, żem piękna, i szukam oczyma
Tego, komu-m posłana jest, jak ziemi kwiaty.
Niosę miłość swą w dłoni, jako drogi rubin,
Temu, którego duszę upoję, zachwycę,
Który mą nieszeptaną słyszał tajemnicę
I w oddalach tęsknoty czeka dnia zaślubin.
Po czym go poznam? Po tym, że mu będę hojna,
Że przede mną idącą prośby jego klękną...
Bo mi litość i mądrość kazała być piękną.
Litość i mądrość mówiąc: piękna - śnią: ukojna...
Nie spotkałam go dotąd... Idąc polem, chaszczem
Widziałam ludzi strojnych i tych, którzy bose
Mają stopy... Nie zajrzał nikt, co w dłoni niosę,
Nie przeczuł, żem jest piękna i naga pod płaszczem.
Nikt nie widział mnie, chociaż patrzało tak wielu...
Kiedy napotkam kogo, dłoń do piersi tulę,
Czy nie drgnie silniej serce przez ciepłą koszulę...
Ale nie drgnęło dotąd, daleki od celu...
Pragnę darzyć... Bo miłość darzy i wyzwala!
Takiej miłości uczy mnie mądrość i litość...
Duszo, która mnie wołasz, odsłoń swoją skrytość!
Najpiękniejszą mnie szyba wód zwie i wychwala...
Gdzieżeś, duszo najbardziej mnie potrzebująca,
Którą wszystko zawiodło, a nic nie pociesza?
Raduj się! Miłość moja z beznadziei wskrzesza,
Silniejsza niż twa rozpacz, która w otchłań strąca...
Upadku bez ratunku! Zwątpienie nędzarza!
Nędzo na nieuleczalnym piętnem na swym czole!
Ta - ć jest najwyższa miłość, co czarną niedolę
W szczęście zmienia i w króla żebraka przetwarza!
Gdzieżeś, któremu miłość ma największym darem
Być może, bo rąk z kajdan mu zdejmie najwięcej?
Ta - ć jest dumna miłości, nędzarze i jeńcy:
Zbawić przygniecionego największym ciężarem.
Po cóżem najpiękniejsza jest, jeśli nie, aby
Z najgłębszej bezdni duszę na szczyt szczęścia wznosić?
By nalanej dopełnić czary, kropli dosyć...
A nie po to są morzem mej krasy powaby...
Nie tobie miłość moją dam, pieśniarzu młody,
Który dzwonisz śpiewami w krąg słonecznej tarczy.
W duszy masz szczęście pieśni... kropla ci wystarczy...
Ogromu mej miłości nie schłoną twe głody...
I nie tobie swą miłość dam, złoty rycerzu!
By pomieścić mą miłość, pierś twa nazbyt ciasna,
Bo szczęściem ją wypełnia twoja sław jasna,
A sen o nowej chwale błyszczy w twym puklerzu!
I nie tobie, którego dłoń dla żniwa sieje,
Ani też tobie, który włości masz, ni tobie,
Co masz zdrowie, ni tobie, co płaczesz w żałobie,
Lecz winem smutek koisz albo masz nadzieję...
Najwyższą wzięłam piękność, więc miłosnym czynem
Najwyższym jeno - spłacę ją, godnie uświęcę...
Wdzięczna całuję kwiaty i swe własne ręce,
Że przyszły darzyć szczęściem największem, jedynem.
Lecz komu dam swą miłość? Słodkich wiśni jądra:
Usta me - ciepło ramion, białość piersi nagą,
Powój uścisków, włosy ciężkie złotą wagą,
Pieszczoty, których uczy mnie ma piękność mądra.
Czy nie tobie, co leżysz na mej drodze w mroczy,
Nagi, nędzny, w rozpaczy nad swych dni uwiądem?
Jakżeś okropnie biały, białym tknięty trądem...
Tobie? Zaprawdę, tyś jest: masz proszące oczy!...
Prosisz napiętnowany całunkiem zarazy,
Padło żyjące... Nawet pies twych ran nie liże...
Jakżeś okropnie biały!... Wzywasz mnie w pobliże...
Jakże patrzysz łakomie w mą piękność bez skazy!
Takiś biały jak zęby twe, jak wapna doły,
A tak młody!... Umierasz nie znawszy miłości...
Jak patrzysz we mnie! Ręce wyciągasz w radości...
Ty cieszysz się... choć prawie trup zimny na poły!
Nieuleczalnej nędzy dotknięty chorobą,
Wyklęty, najbiedniejszy upiorze człowieka!
Nie masz ci nic ratunku i nic cię nie czeka...
Zrzucam płaszcz.... Naga, piękna, patrz stoję przed tobą!
Weź mnie w trupie ramiona! Nikt ciebie na świecie
Nie kochał ni pokocha, prócz mnie, aż do zgonu!
Masz mnie! Pieść, całuj! Piersi mych nagiemu gronu
Wykradnij ciepło żywe! Wyssij ust mych kwiecie!
Niech z ciała mego wargi twe swym białym bólem
Chłoną szczęście!... Najwyższą dają tobie miłość!
Zapomniałeś o bólu, nieszczęściu? Opiłość
Zawrotna w twoich oczach! Ha! Czyś nie jest królem?
Pieść mnie! Całuj! Słońc tysiąc w oczach ci się kręci!
Zapomniałeś swej nędzy! Całuj, pieść szczęśliwy!
Tak obdarza najwyższa miłość! Chwyć się grzywy
Włosów mych! Twarz w nią zatop... i ból twej pamięci!
Nie wróci pamięć nędzy! Miłość cię ocala!
Strzałę mam ostrą w włosach!... Nie dojrzysz jej błysku!
Teraz ja wrażam w serce twe... Giń w mym uścisku,
Szczęśliwy!... Miłość, która obdarza, wyzwala!...
[ Deszcz Jesienny ]
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany...płacz szklany...a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Wieczornych słów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze...
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą...
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich młodem...
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy...Rozpacz tak płacze...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany...płacz szklany...a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem...Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł...Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi...Wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak...Szczęście przyjść chciało, lecz murów się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie wsparli go jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci...Jak ludzie w krąg płaczą...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany...płacz szklany...a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną,okropną pustelnię...
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze
I smutków potwornych płomienne łzy płacze...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany...płacz szklany...a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
[Kiedy Spotykam Cię W Lesie]
Kiedy spotykam cię w lesie,
Co szumem w sen się kołysze,
Pytam: "Dlaczego ty do mnie nie mówisz,
Lecz echo słów jeno twych słyszę?"
Gdy cię spotykam w ogrodzie,
Gdzie wonie zwiewa wiew chyży,
Pytam: "Dlaczego na pierś mi nie padasz,
Lecz jeno woń czuję twej bliży?"
Gdy cię spotykam nad studnią,
Gdzie niebo w wód śpi błękicie,
Pytam: "Dlaczego nie widzę twych oczu,
Lecz jeno ich w wodzie odbicie?"
Kiedy spotykam cię we śnie,
Który wykwita w noc z głuszy,
Pytam: "Dlaczego cię nie ma na świecie,
Lecz żyjesz jedynie w mej duszy?..."
"Kowal"
Całą bezkształtną masę kruszców drogocennych,
Które zaległy piersi mej głąb nieodgadłą,
Jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych
I ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.
Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze,
Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,
Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,
Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.
Lecz gdy ulegniesz, serce, pod młota żelazem;
Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne:
W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!
Bo lepiej giń, zmiażdżone cyklopowym razem,
Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte,
Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.
|